„…I ósmego dnia Bóg stworzył wiosnę, by człowiek odczuł i poczuł radość rodzącej się do życia przyrody. I Bóg wybrał narody, które po zimowych uciążliwościach w szczególny sposób zasługują na jej przeżywanie. I kazał ptakom pokonywać kontynenty i morza w drodze powrotnej do miejsc urodzenia, marynarzom i rybakom wracać do portów a wszystkim zrozumieć tajemnicę Święta Wielkanocnego…”
Ptasia tratwa ratunkowa
Są takie dni wiosenne na Bałtyku, gdy ptaki wracają do swych miejsc urodzenia, po zimowej wędrówce. Ptasia arystokracja – bociany, czaple i żurawie wracają, wysoko po niebie, własnym rozkładem jazdy w pięknych kluczach i czy oglądasz je z pokładu statku czy z lądu odczucia są podobne. Arystokracja pływająca, dzikie gęsi i łabędzie mkną tuż nad wodą.
W każdej chwili, zmęczone mogą wodować. Ptasi drobiazg rządzi się innymi prawami. „Owej” wiosny otrzymaliśmy wiadomość, że „Arciszewskiemu” przypadło zadanie pełnienie roli bazy obierającej, w czasie „żniw śledziowych”, połowy od kutrów. Święta Wielkanocne spędzimy na morzu. Smutne. Lecz takie są prawa zawodu marynarza. Czym bliżej świąt monotonie i nostalgicznie . W sobotę przed niedzielą palmową, późnym świtem obudził mnie łomot do drzwi kabiny
– Wstawaj szybko i wyjdź na pokład!
Usłyszałem podekscytowany głos ochmistrza Wieśka. Ubrałem się i wypadłem na pokład. Osłupiałem. Statek wyglądał niczym choinka przybrana kolorowym ptasim drobiazgiem.
Na masztach, relingach, antenach i pokładach dziesiątki pliszek, sikorek, kosów oraz nieliczne drozdy i inne nieznane mi gatunki ptasiego rodu. Na antenie radionamiernika drzemał zmęczony puchacz. Dźwięki wydawane niczym nie przypinały radosnych treli z wiosennych parków i lasów, lecz ćwierkliwe wołanie o ratunek. Wiesiek znawca ptasich zwyczajów poinformował.
– To są te, które z wyczerpania nie mogą lecieć dalej przez Bałtyk. Są spragnione i głodne gdyby napiły się słonej morskiej wody poginą. Musimy poustawiać naczynia ze słodką wodą.
Na pokładzie łodziowym i innych miejscach poustawiano prowizoryczne poidła.
Duże serce małego ptaka
Statkowy „trust mózgów” określił, czym się żywią poszczególne gatunki z listy artykułów dostępnych się na statku. Ruszyła ptasia stołówka. Statkowi „Wolontariusze” w chwilach wolnych od wacht uzupełniali kasze i inne ptasie przysmaki. Przez otwarty bulaj wpadła sikorka. Przerażona chaotycznie i bezładnie próbuje wyzwolić się z pułapki. Obija się o szoty. W końcu udaje się ją złapać. Wypuszczając na wolność czujesz w ręku przerażone bijące duże serce małego ptaka. Na statku pozostaje kilka ptasich ciał. Spragnione napiły się wody morskiej pozostawionej przez fale w zakamarkach pokładu. Przez kilka dni trwa wymiana „gości” na ptasiej „trawie ratunkowej”. Nagle w Wielki Piątek statek pustoszeje. Przelot minął.
Wielka Sobota. Kutry wracają do portów. My musimy przeczekać święta na Bałtyku. Przetwórnia kończy przerabianie surowca. Statkowy kucharz piekarz i cukiernik przygotowują specjały na następny dzień. Załoga wyciszona i zamyślona. Świąteczny poranek. Śniadanie. Stoły zastawione. Kapitan składa życzenia. Po śniadaniu kolejka w kabinie radio oficera. Oczekiwanie na połączenie radiowe z rodzinami. Krótkie życzenia. „Stare zejmany” mają miny nietęgie. W kabinach zbierają się grupki towarzyskie wolne od wacht. Na stole półmiski ciast. Krążą wspomnienia świąt dzieciństwa.
Jabłonie w białych wiosennych komżach
Na warmińskiej również i na kołobrzeskiej wsi w przełomie lat sześćdziesiątych, wiosenne i świąteczne przygotowania były nierozłączne. W wiejskich sklepach GS można było kupić bez problemów tylko wódkę „Czystą Czerwoną Capslowaną” i wino „Patykiem Pisane”. Rolnicy byli skromnie samowystarczalni. W słoneczne wiosenne przedświąteczne dni w ogrodach, sadach trwały prace porządkowe. Drzewa owocowe z podciętymi czuprynami, ubrane w białe wapienne komże, okadzane pachnącym dymem tlących się liści, ziół i gałązek, szykowały się do pokazania swych kwiatów. Był to okres świniobicia. Z domowych wędzarń unosił się zapach jałowca dodawanego do wędzonych szynek, polędwic i kiełbas. Ze szkół i uczelni zjechały się dzieci na święta. Dziewczęta pomagały matkom w przygotowaniu i pieczeniu ciast mięs i chleba, w opalanym drewnem liściastym, piecu znajdującym się w każdym domu. Chłopcy pomagali ojcu w obrządku gospodarczym i pracach porządkowych w obejściu. Obowiązkiem najmłodszych było dostarczenie ziaren i gałązek jałowca z pobliskiego lasu.(Każdy miał upatrzone wcześniej krzaki, z których bez uszczerbku dla krzewu ułamywał drobne gałązki i zbierał ziarenka.) Pod płotami ogrodu i sadu w znanych sobie miejscach wykopywano korzenie chrzanu. W dużej wiejskie kuchni słychać było dźwięki ucieranego maku, ubijanego masła w drewnianych masielnicach, tartego gryzącego w oczy chrzanu i ubijanych białek z jaj. Świeżość artykułów i zapachy pieczonych specjałów tworzyły jeden niezapomniany aromat nadchodzących świąt.
Malowane jaja
Gdy ciasta nadziewane powidłami z owoców własnych sadów i dżemami z jagód okolicznych lasów oraz pieczone mięsa stały przykryte lnianym płótnem w chłodnej piwnicy i spiżarni, przygotowywano świąteczne jaja. Natura obdarowywała farbami do ich malowania. Odcienie czerwieni otrzymano gotując jaja razem z burakami. Zieleń – to zasługa młodego żyta. Brązy i żółcie otrzymywano z liści cebuli. Do malowania pisanek używano naturalnego wosku. Gospodyni traciła „honor” używając sztucznych farb. W wielkosobotnie przedpołudnie w największym pokoju ustawiono stoły przykryte białymi obrusami, na których gospodyni z całej wsi ustawiły w koszykach swoje potrawy do święcenia. Przywieziony bryczką ksiądz z odległego o trzy kilometry kościoła, dokonał obrzędu poświęcenia potraw.
Dumni Rodzice
W Wielką Niedzielę skoro świt, o ile nie padało na pieszo, w czasie deszczu bryczkami i wozami udawano się na rezurekcje. W kościele obowiązywały pewne zasady i zwyczaje: w nawach po prawej stronie zajmowała miejsce płeć męska w pierwszych ławkach chłopcy dalej ojcowie i mężowie a w końcowych ławka młodzieńcy i kawalerowie. W lewej nawie płeć żeńska w analogiczny sposób.
Ojcowie i matki, których dzieci kształciły się w szkołach średnich i na uczelniach z dumą i wyższością wkraczali całą rodziną do kościoła. Była to ich największa satysfakcja za całoroczny trud uprawiania gliniastej i kapryśnej ziemi warmińskiej, by wykształcić swe dzieci. Szczególnie przyjemne były święta, gdy Wielkanoc grekokatolików (wyznawcami są mieszkańcy narodowości ukraińskiej)i katolików wypadała w tym samym dniu. Życzenia „Chrystus Zmartwychwstał” przeplatały się z „Chrystos Wasskres”.
Wśród wiosennego klekotu bocianów, krzyku brodzących po rozlewiskach żurawi i czapli, oraz miłosnych śpiewów skowronków, pospiesznie wracano do domów na śniadanie. Dzieci prześcigały się, bo kto pierwszy będzie w domu w tym dniu, cały rok będzie miał najszczęśliwszy. Rodzinne Wielkanocne śniadanie rozpoczynano od dzielenia się święconym jajkiem i wileńskiego tłuczenia czubkami, kolorowych pisanek. Po południu dorośli zasiadali, wraz z gościnnie przebywającymi krewnymi do „degustacji” własnej produkcji nalewek. Dzieciarnia z rówieśnikami z sąsiedztwa ganiała po wsi degustując wspaniałe ukraińskie ciasta-pierogi, mazowieckie mazurki i wileńskie kińdziuki.
Wszystko to było, minęło i tylko czegoś nam żal…
Barbara Latocha